Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany,
starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w
żaden sposób przynieść go, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili
go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę, rzekł:
„Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy”. (Łk 5, 18-20)
Dobrze, że ten chory człowiek nie był sam... Znalazło się kilku ludzi (przyjaciół? a może tylko przypadkowych sąsiadów?), którzy nie zniechęcając się przeszkodami, zdołali zanieść go przed Tego, który mógł mu pomóc. Według ich wiary...
Sparaliżowany człowiek - na duszy i ciele - bez pomocy innych nie da rady...
Myślę dziś z jednej strony o tych, którzy w różnych momentach, bardziej lub mniej trudnych, nie zważali na różne przeciwności i zwyczajnie nieśli mnie wtedy, gdy sama iść nie umiałam... Z niezłomną wiarą! Różne "nosze" stosowali - dobre słowo, radę, ale przede wszystkim modlitwę. Bez tego nie dałabym rady... Dziękuję dziś za nich...
Ale myślę też o tych, o których wiem, że takiej pomocy potrzebują... Modlę się za nich...
***
Gdyby ktoś z zaglądających tutaj zechciałby, choć przez chwilę, być takim właśnie człowiekiem niosącym nosze - proszę o modlitewne westchnięcie w intencji mojej znajomej - E., która walczy teraz z rakowymi przerzutami... Dziękuję!
Nie tak dawno moja przyjaciółka odeszła do Pana po długiej walce z chorobą nowotworową. Wiem, jak bardzo potrzebne jest wsparcie : modlitwa, dobre słowo, ale także obecność w ciszy. Obiecuję modlitwę w intencji Twojej znajomej. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję! I również pozdrawiam!
Usuń