Koniec października. W kalendarzu jesień, za oknem ciepłe lato. Przepowiadacze pogody głoszą zgodnie: koniec tego dobrego - wraz z początkiem listopada jesień pokaże swoje mniej przyjazne oblicze, a kto wie, czy i zimy do współpracy nie zaprosi... Zmiany, zmiany, zmiany...
Na szczęście początek listopada to nie tylko zderzenie ze zmianą pogody, ale także okazja do refleksji nad życiem - które, jak przypomina jedna z mszalnych prefacji, owszem, zmienia się - ale się nie kończy! Najpierw świętujemy razem z wszystkimi, którzy cieszą się już radością nieba, a potem modlimy się za tych, którzy w czyśćcu czekają na tę pełnię życia.
Kilka lat temu napisałam o moich prywatnych świętych, których wstawiennictwa doświadczam na co dzień. Odkopuję dziś ten tekst i nieco aktualizuję.
Moi święci.... Mam kilkoro "ulubionych", tych kanonizowanych i beatyfikowanych. Ale wiem dobrze, i mocno w to wierzę, że w niebie mam oprócz nich innych "swoich ludzi", takich prywatnych świętych.
- Stanisław, mój chrzestny ojciec. Nie dane mi było go poznać... Trzy miesiące po moim chrzcie zginął w Tatrach... Z opowieści i wspomnień tych, którzy go znali, wiem, że był dobrym i wspaniałym człowiekiem. Chciałabym móc porozmawiać z nim teraz... Ale wiem, że opiekuje się mną z góry!
- Tomasz, mój młodszy brat. Też go nie pamiętam ... Urodził się, gdy miałam dwa latka. Żył tylko kilka dni. Jego chore płuca nie dały rady... Na jego maleńkim nagrobku jest napis: powiększył grono aniołków. Mam więc w niebie wtyki w szeregach aniołów ;-)
- Agnieszka, przyjaciel mojej rodziny. Wspaniała, mądra kobieta, starsza nieco od moich Rodziców. Człowiek przez duże "c". Zawsze, ale to zawsze traktowała mnie poważnie, nawet wtedy, gdy miałam jeszcze niewiele lat (i mądrości też jeszcze niewiele ;-)). Pamiętam wiele rozmów z nią, ważnych, w serce głęboko zapadających. Odeszła niedawno, niemalże nagle, pokonana przez raka. Nie do końca dociera do mnie, że już jej tu, na ziemi nie ma... Ale wierzę, że jest już tam, gdzie nie ma cierpienia, jest tylko wieczna radość.
- ks. Józef, jezuita (choć mówiono o Nim, że jest zaprzeczeniem stereotypu jezuity ;-). Prosty człowiek, ale promieniujący Bożą mądrością. Z dystansem do siebie i ogromnym poczuciem humoru (podobno to najwyższy stopień - umieć śmiać się z siebie samego. On robił to perfekcyjnie!) Nie rozstawał się z różańcem. Modlił się za mnie, wiernie, codziennie, do końca życia. I wiem, że robi to nadal!
- [Aktualizacja A.D. 2019]
Ewa, zaprzyjaźniona rodzina, żona, mama, babcia... Dla jej dzieci jestem przyszywaną ciocią. Mądra, odważna i silna kobieta. Długo chorowała, miała niesamowitą wolę życia, według lekarzy kilka razy "powinna" umrzeć. Ale chciała żyć, i żyła pełnią życia, choć była świadoma swojego stanu, który nie pozostawał złudzeń. Odeszła nagle, ponad rok temu. Chwilę przed śmiercią zdążyła posprzątać, ugotować obiad rodzinie... Resztką sił i wbrew wszystkiemu... Wiadomość o jej śmierci była jak grom z jasnego nieba, długo nie mogłam się pozbierać. I choć wszyscy zgodnie powtarzali, że ona to prosto, z butami do nieba, to po ludzku żal długo nie odpuszczał... Kolejny "swój człowiek" w niebie!
Wersja oficjalna w przepięknej wersji śpiewanej tutaj:
Komentarze
Prześlij komentarz