Przejdź do głównej zawartości

Syrofenicjanka i .... Justyna :-)

Usłyszała o Nim kobieta, której córeczka była opętana przez ducha nieczystego. Przyszła, upadła Mu do nóg, a była to poganka, Syrofenicjanka rodem, i prosiła Go, żeby złego ducha wyrzucił z jej córki. Odrzekł jej: „Pozwól wpierw nasycić się dzieciom; bo niedobrze jest wziąć chleb dzieciom i rzucić psom”. Ona Mu odparła: „Tak, Panie, lecz i szczenięta pod stołem jadają z okruszyn dzieci”. On jej rzekł: „Przez wzgląd na te słowa idź, zły duch opuścił twoją córkę”. Gdy wróciła do domu, zastała dziecko leżące na łóżku, a zły duch wyszedł. (Mk 7, 24-30)

Mowa jest o szczeniętach wprawdzie, ale ten maluch też tu pasuje ;-)

Zrozumiałam dziś, o co chodziło w wydarzeniu opisanym w dzisiejszym Słowie... Zawsze dziwiłam się tej odpowiedzi Jezusa - z pozoru pogardliwej dla proszącej o pomoc kobiety... Była poganką - w oczach Żydów kimś niższej kategorii... W dodatku jej dziecko było opętane - co też nie dodawało jej wartości i godności w oczach innych... Odważyła się jednak prosić Jezusa o uzdrowienie córki... Musiała mieć choć trochę wiary i nadziei - że ten Rabbi jest w stanie to zrobić... Nie zniechęciła się też taką a nie inną odpowiedzią Jezusa... Była zdeterminowana walczyć o swoje! Mimo że po ludzku wyglądało, że jej się nie należy, że nie jest godna, że się nie uda itd... Walczyła z uporem - i dostała, co chciała! A ta odpowiedź Jezusa? Zobaczyłam dziś, że chodziło Mu o sprawdzenie wiary tej kobiety, a nie o pogardę! Może chciał tę jej pewność siebie, jej wiarę wydobyć, sprawdzić czy jej zależy? Podziwiam ją... Ja, słysząc taką odpowiedź, skuliłabym uszy i poszła sobie... Albo bym się obraziła - "nie to nie"... Brakuje mi takiej zdeterminowanej wiary i pewności...

Doskonale w ten klimat wpisała się dziś Justyna Kowalczyk i jej olimpijskie złoto! Przez wielu skreślona, wielu wątpiło, czy w ogóle powinna biec, czy da radę, "normalni" ludzie nawet by z chodzeniem dali sobie spokój przy takim urazie. A ona uparcie dopięła tego, czego pragnęła! Wygrała z bólem, słabością, i z krytyką wielu...

Syfofenicjanka i Justyna... Uczę się dziś od nich obu!

Komentarze

  1. Ja bardziej rozumiem motywację działania poganki z dzisiejszej Ewangelii aniżeli Justyny. Pierwsza walczyła o dziecko, druga o medal, prestiż i pieniądze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, "przedmiotów" walki jednej i drugiej porównywać nie można... Są z innej "półki".. Ale i jedna i druga walczy o coś dla niej bardzo ważnego.
      Nie wnikałam dziś w motywację Justyny - to już ona sama najlepiej wie. Ale tak czy inaczej bardzo podziwiam jej determinację i wolę walki. A mi determinacji - zarówno tej duchowej - w proszeniu Boga o zdawałoby się beznadziejne sprawy, jak i tej zwyczajnej, w codziennych sprawach, często brakuje... Dlatego uczę się dziś i od jednej jak i od drugiej pani :-)

      Usuń
    2. Mnie też brakuje determinacji i ufności w modlitwie.
      Panie spraw, aby nasza modlitwa była miła Tobie, daj nam wytrwałość św. Moniki i ufność św. Rity. Duchu Święty naucz nas się modlić, Ty sam módl się w nas. Amen.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak dziecko...

Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego (Mk 10,15) Mała Miriam i Jej mama Anna... Przyjąć "jak dziecko" ... Czyli jak? No tak jak tylko małe dziecko potrafi: ufnie, prosto, bez tysiąca wątpliwości, kombinowania... Całym sobą... Z zapałem i radością...Z umiejętnością zachwytu najbardziej oczywistymi dla poważnych "dorosłych" sprawami... Bez rutyny i zniechęcenia... Stać się jak dziecko - to przepustka do bram królestwa Bożego :-) Niełatwo ją zdobyć, ale warto się starać! *** Cieszyłam się - może choć trochę jak dziecko, i podziwiałam dzieła Stwórcy, podczas dzisiejszego spaceru, w odwiedziny do przyjaciół. Bo jak tu się nie cieszyć, kiedy po drodze można takie cuda oglądać:

Boże Ciało...

Zapach piwonii niezmiennie kojarzy mi się z procesją Bożego Ciała... Wsłuchuję się dziś w słowa pięknej homilii Jałmużnika Papieskiego, wygłoszonej wprawdzie jakiś czas temu, ale jak ulał pasującej do dzisiejszego święta. Warto poczytać i przemedytować: Szedłem za Tobą, Panie Jezu, w Hostii utajonym… I tak idąc za Tobą ulicami naszego miasta myślałem o tym, jak Ty nie mieścisz się w kościele. Jak bardzo pragniesz z niego wychodzić, żeby brać udział w naszym codziennym życiu. W moim życiu. Pan idzie z nieba… Zagrody nasze widzieć przychodzi, i jak się Jego dzieciom powodzi. Największy Skarb, jaki mamy w Kościele, to Najświętszy Sakrament. To Twoja Obecność pod postaciami chleba i wina. Prostszych znaków nie da się już wymyślić. Garść mąki, kropla wody, słowa kapłana – świętego lub nie, i stajesz się obecny wtedy, kiedy my chcemy! Kiedy my Cię przywołujemy na ołtarz. Co za pokora i posłuszeństwo?! Możemy się Tobą karmić, adorować lub… nie zwracać na Ciebie uwagi nawet p...

Listopadowe świętowanie....

"...życie Twoich wiernych, o Panie, zmienia się, ale się nie kończy, * i gdy rozpadnie się dom doczesnej pielgrzymki, * znajdą przygotowane w niebie wieczne mieszkanie." (prefacja z Mszy za zmarłych) Te słowa to dla mnie swoiste motto przeżywania listopadowych świąt.... Zawsze, ilekroć słyszę je odmawiane w czasie Mszy za zmarłych, wzruszają mnie... Dlaczego? Dlatego, że za każdym razem uświadamiają mi na nowo, gdzie i po co idę... I podsycają tęsknotę, by TAM dotrzeć i żyć na wieki! Bo życie zmienia się, ale się NIE KOŃCZY Modlę się dziś za tych, których życie już się zmieniło, a którzy jeszcze przygotowują się do wejścia TAM... I modlę się do tych, którzy, jak wierzę, już TAM na mnie czekają. Moi prywatni święci. .. (pisałam o nich rok temu). I śpiewam jedną z piękniejszych pieśni, w przepięknej aranżacji i wykonaniu: