Przejdź do głównej zawartości

Moi święci....





Kalendarz nieubłaganie wskazuje, że październik za chwilę ustąpi miejsca listopadowi...
A początek listopada to czas, kiedy szczególnie często spoglądamy......w niebo.
1. listopada to Uroczystość Wszystkich Świętych. Wszystkich, którzy już w niebie są, nie tylko tych, których świętość Kościół przypieczętował ogłaszając ich świętymi lub błogosławionymi. Wszystkich - czyli także tych, których próżno szukać w kalendarzach rozmaitych świąt czy wspomnień. Ten dzień przypomina, że każdy ochrzczony jest powołany do świętości, że - jak to niegdyś wyśpiewywały dzieciaki z Arki Noego - taki duży, taki mały może świętym być
Kolejne dni to najpierw tzw Dzień zaduszny, a potem następujące po nim dni, w których modlimy się za tych, którzy w czyśćcu przygotowują się do chwały nieba.

Moi święci.... Mam kilkoro "ulubionych", tych kanonizowanych i beatyfikowanych. Ale wiem dobrze, i mocno w to wierzę, że w niebie mam oprócz nich innych "swoich ludzi", takich prywatnych świętych.
  • S., mój chrzestny ojciec. Nie dane mi było go poznać... Trzy miesiące po moim chrzcie zginął w Tatrach... Z opowieści i wspomnień tych, którzy go znali, wiem, że był dobrym i wspaniałym człowiekiem. Chciałabym móc porozmawiać z nim teraz... Ale wiem, że opiekuje się mną z góry!
  •  T., mój młodszy brat. Też go nie pamiętam ... Urodził się, gdy miałam dwa latka. Żył tylko kilka dni. Jego chore płuca nie dały rady... Na jego maleńkim nagrobku jest napis: powiększył grono aniołków. Mam więc w niebie wtyki w szeregach aniołów ;-)
  •  A., przyjaciel mojej rodziny. Wspaniała, mądra kobieta, starsza nieco od moich Rodziców. Człowiek przez duże "c". Zawsze, ale to zawsze traktowała mnie poważnie, nawet wtedy, gdy miałam jeszcze niewiele lat (i mądrości też jeszcze niewiele ;-)). Pamiętam wiele rozmów z nią, ważnych, w serce głęboko zapadających. Odeszła niedawno, niemalże nagle, pokonana przez raka. Nie do końca dociera do mnie, że już jej tu, na ziemi nie ma... Ale wierzę, że jest już tam, gdzie nie ma cierpienia, jest tylko wieczna radość.
  • ks. J., jezuita (choć mówiono o Nim, że jest zaprzeczeniem stereotypu jezuity ;-). Prosty człowiek, ale promieniujący Bożą mądrością. Z dystansem do siebie i ogromnym poczuciem humoru (podobno to najwyższy stopień - umieć śmiać się z siebie samego. On robił to perfekcyjnie!) Nie rozstawał się z różańcem. Modlił się za mnie, wiernie, codziennie, do końca życia. I wiem, że robi to nadal!
To tylko niektórzy... Fragment mojej prywatnej litanii do wszystkich świętych :-)

A tutaj wersja oficjalna:


Komentarze

  1. Brawo, więc na swojej drodze, masz pomocników! Ja też mam i korzystam codziennie z ich pomocy, z ich wstawiennictwa.

    OdpowiedzUsuń
  2. I wierzę, że mamy z nimi realny kontakt, że zasłona, jaka nas od nich rozdziela jest cienka jak tiul, prawie pozorna. Rut

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zmienia się, ale się nie kończy...

Koniec października. W kalendarzu jesień, za oknem ciepłe lato. Przepowiadacze pogody głoszą zgodnie: koniec tego dobrego - wraz z początkiem listopada jesień pokaże swoje mniej przyjazne oblicze, a kto wie, czy i zimy do współpracy nie zaprosi... Zmiany, zmiany, zmiany... Na szczęście początek listopada to nie tylko zderzenie ze zmianą pogody, ale także okazja do refleksji nad życiem - które, jak przypomina jedna z mszalnych prefacji, owszem, zmienia się - ale się nie kończy! Najpierw świętujemy razem z wszystkimi, którzy cieszą się już radością nieba, a potem modlimy się za tych, którzy w czyśćcu czekają na tę pełnię życia. Kilka lat temu napisałam o moich prywatnych świętych, których wstawiennictwa doświadczam na co dzień. Odkopuję dziś ten tekst i nieco aktualizuję. Moi święci.... Mam kilkoro "ulubionych", tych kanonizowanych i beatyfikowanych. Ale wiem dobrze, i mocno w to wierzę, że w niebie mam oprócz nich innych "swoich ludzi", takich prywatnych świ

Radość...

"Radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku..." (1 P 1, 6) Łatwo mówić: "Radujcie się!" Jak tu się radować i cieszyć, kiedy wokół mokre, zimne szarości listopadowe? Trudno wtedy o radość, o sile do działania i generalnie do życia  nie mówiąc... Nie przynosi jej również lekka zmiana - hmm koloru? - nie, raczej tonacji, odcienia za oknem - z szarego, na nieco bardziej biały, co miało miejsce kilka dni temu... O radość, tak po ludzku, trudno także w obliczu przeróżnych - dużych i małych trudności, które gdzie nie spojrzeć piętrzą się w stosy i stosiki... Na moim życiowym podwórku oraz w szeroko pojętym sąsiedztwie... A jednak! Mimo wszystko, choć powodów do narzekania znalazłoby się (bez większego wysiłku!) całe mnóstwo, kiedy sięgam do głębi serca, przedzierając się przez te wszystkie szarości, stosiki i przeszkody, odnajduję tam Radość - taką właśnie przez duże "R", której nic i nikt odebrać mi nie zdoła! I, podobnie jak niedawno n

Posłuszeństwo...

„Czyż milsze są Panu całopalenia i ofiary krwawe od posłuszeństwa rozkazom Pana? Otóż lepsze jest posłuszeństwo od ofiary, uległość od tłuszczu baranów. Opór bowiem jest jak grzech wróżbiarstwa, a krnąbrność jak złość bałwochwalstwa." (1 Sm 15, 23) Cóż takiego zrobił król Saul, że zasłużył na takie słowa? Przecież niby był posłuszny - dostał rozkaz i go wykonał. Prawie dokładnie... A że nie do końca? Że chciał trochę po swojemu zrobić? I trochę dla siebie ugrać? Przecież i Bogu chciał z tego co nieco odstąpić, ofiarę złożyć nawet! O co tyle hałasu? Tak to czysto po ludzku wygląda... A po Bożemu?  Po Bożemu jest to nieposłuszeństwo i tyle! Albo wypełniam Bożą wolę, albo nie!  O tym mówią też obrazy z dzisiejszej Ewangelii: o nowych łatach na starym ubraniu i o nowym winie w starych bukłakach... Pan Bóg i Jego Słowo nie mogą być dodatkiem sztucznie przyklejonym do mojego starego życia... Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek... Nie! Skoro deklaruję (jak w refrenie w